Osłonięcie tablicy w Oświęcimiu

„Nie wyglądało to groźnie, przyszło po tatę dwóch mężczyzn w cywilu, z biało-czerwonymi opaskami na rękawach, jeden miał karabin, Kazali mu się zbierać, nie mówili dlaczego, dokąd i na jak długo, Ale tata miał chyba jakieś przeczucie, bo gdy się z nami zegnał, każdemu z dzieci podał rękę i powiedział: “Zostań z Bogiem”, Miałem wtedy 12 lat i widziałem ojca po raz ostatni”-mówi bielszczanin Józef Jancza, Jego ojciec, tak jak wielu innych oskarżonych o sprzyjanie nazistom oraz niechęć do komunistycznej władzy, zginął w jednym z powojennych obozów Urzędu Bezpieczeństwa.

Na Śląsku, który podczas wojny był częścią Trzeciej Rzeszy, wraz z wkroczeniem wojsk radzieckich i polskich pod koniec stycznia 1945 r. rozpoczęły się działania odwetowe na ludności cywilnej. Grabieże i dewastacja materialnego dziedzictwa, mordy i gwałty były na porządku dziennym. Utwo” rzono system obozów odosobnienia, w których zamykano bez sądu czy prokuratorskiego nakazu. Osoby aresztowane zmuszano do niewolniczej pracy i życia w nieludzkich warunkach. Rozpoczęły się także deportacje do Związku Radzieckiego oraz wysiedlenia Ślązaków zweryfikowanych jako Niemcy.

Weryfikacje i volkslista
W zarządzanych przez władze sowieckie lub polskie obozach, do ich likwidacji w 1948 r. zmarło wskutek chorób, m.in. epidemii tyfusu, wycieńczenia lub zostało bestialsko zamordowanych od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy Ślązaków, w tym kobiet i dzieci. Centralne Obozy Pracy powołało Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego w całym kraju: Warszawie, Poniatowie, Krzesimo-wie, Potulicach oraz na Śląsku w Jaworznie. Oprócz tego na Śląsku obozy powstawały na mocy rozporządzenia wojewody. Teoretycznie tworzono je nie w celu eksterminacji ludności choć wiele z nich w miejscach, gdzie istniały już hitlerowskie obozy zagłady, m.in. na lubelskim Majdanku i w Oświęcimiu – ale aby izolować zdrajców narodu polskiego oraz stworzyć miejsca-przejściowego odosobnienia dla osób, które poddawane były narodowościowej weryfikacji. Ci, którzy ją przeszli pozytywnie, mieli szanse na powrót do domu. Niemcy mieli natomiast zostać wysiedleni, a ich gospodarstwa otrzymywali repatrianci zza Buga.

Wiązało się to z tzw. vołkslistą, czyli Niemiecką Listą Narodowościową, która przewidywała cztery kategorie „niemieckości”. W odróżnieniu od Polaków z terenów Generalnej Guberni, którzy podpisując volkslistę spotykali się ze społecznym odrzuceniem, volkslistę 3. kategorii przyznawano niemal automatycznie: Ślązakom, Mazurom i Kaszubom. Nie trzeba dodawać, że wśród nich było wiele osób wyznania ewangelickiego. Szczególnym naciskom poddawani byli mieszkańcy Śląska, Wielkopolski oraz Gdańska i Prus Zachodnich: grożono im eksmisją z mieszkania, odebraniem kartek żywnościowych, przeniesieniem do gorszej pracy, uporczywym wzywaniem na policję, biciem. Czasem warunkiem zwolnienia z obozu było podpisanie volkslisty. „Istnieją różne dokumenty dotyczące mojego
taty: jeden poświadcza „trójkę”, z drugiego wynika, że podczas przesłuchania w obozie mógł podpisać volkslistę „dwójkę”. Ale z drugiej strony w Instytucie Pamięci Narodowej jest dokument, że został przeznaczony do rehabilitacji, zweryfikowany. Tego jednak nie doczekał. Trzy tygodnie umierał w baraku, bez medycznej pomocy” – mówi Józef Jancza.

Czy to można zrozumieć?
Do obozu można było trafić na podstawie podejrzenia lub donosu; wystarczyła informacja, że ktoś zna niemiecki lub chodzi do ewangelickiego kościoła. Często chodziło o przejęcie majątku. „Mieliśmy już przed wojną wzorowe gospodarstwo rolne: 4 hektary, dwaogrodyrpasiekę, cztery krowy, trzy świnie. To wystarczało, aby utrzymać naszą rodzinę, dwójkę dorosłych i sześcioro dzieci. To była zwykła grabież, gospodarstwo dostał jeden z mieszkańców naszej wsi, Hałcnowa (dziś dzielnicy Bielska-Białej). Ale dopiero po pół roku, gdy tata zmarł w oświęcimskim obozie – oficjalnie na „niedomogę mięśnia sercowego”. Niestety, zawiadomienie o zgonie podpisane przez komendanta obozu nie zachowało się. Wtedy przyszli ubecy i kazali nam się wynosić. Nie mieliśmy się gdzie podziać, trzy dni koczowaliśmy w ogrodzie pod drzewem. Nie mieliśmy z czego żyć, starsi z nas musieli pracować za jedzenie. Ja trafiłem do 19 hektarowego gospodarstwa, pracowałem ciężko, jak dorosły. Przeżyłem, ale przez rok nie urosłem ani o centymetr” – wspomina Józef Jancza.

W ich domu rozmawiano gwarą i nigdy nikt nie ukrywał, że rodzina wywodzi się z holenderskich osadników, a ojciec ma niemiecko-austriackie korzenie. Jednak posądzenie o kolaborację, które było podstawą aresztowania, zabolało, bo przyczyną musiał być czyjś donos. Trudno mu zrozumieć, czemu tak się działo, przecież wcześniej ludzie się znali, sąsiadowali ze sobą. W samym Hałcnowie, według jego wyliczeń, aresztowania objęły 300 rodzin. Spośród 152 ofiar oświęcimskiego obozu 44 to Hałcnowianie. Nie chodzi mu jednak tylko nich. Pokazuje książki, wycinki z prasy dotyczące innych miejscowości wokół Bielska-Białej: lista ubeckich ofiar z Kamienicy (obecnie dzielmica miasta) liczy 195 pozycjL “Coś trzeba robić – mówi – nie można zapomnieć o naszych niewinnie zamęczonych śląskich braciach i siostrach”.